Zauważyłem, że zaczynam pisać kiedy targają mnie myśli, że
bezproduktywnie wykorzystuje swój czas, zero efektywności w tym co robie, w
danej chwili. Kiedy czytam książki w ogóle nie związane z szeroko pojętym
rozwojem mojej osoby, mam to samo. Świadomość tego, że mógłbym wykorzystać ten
czas na coś bardziej mi potrzebnego. Niby wiem, że samo czytanie w sobie
rozwija różne pokłady naszego mózgu, np. czytanie jakiś powieści rozwija
wyobraźnie, podobno uczy bardziej kreatywnego myślenia. Jednak za każdym razem,
kiedy poświęcę na książkę około jednej godziny, a ta książka nie daje mi
żadnych narzędzi, które mógłbym wykorzystać w sposób praktyczny w swoim życiu,
to tak jakbym siedział przed pudłem wydobywającym obraz, i dźwięk, na kanapie
pijąc hektolitry coca-coli, wpierdzielejąc po 8 pączków. Dostarczyłbym takiej
dawki cukru, ze chyba wyjebałoby mnie w kosmos albo i jeszcze dalej, tak sądzę.
Czy wy też tak macie, że gryzie was
sumienie, że tak bezproduktywnie spędziliście cały dzień, siedząc przed
komputerem, oglądając TV. Dość rzadko mam takie dni, ale zdarzają się, wtedy
moje poczucie winy przez cały dzień rośnie, pod wieczór ulegam, za dużo dialogu
wewnętrznego, sabotaż robi swoje.
Zaczynam robić rzeczy które ukoją moje sumienie. Może to być drobna
rzecz, np. znalezienie nowego przepisu na kolacje i zrobienie jej, od razu
czuje się tak jakby mądrzejszy, że niby więcej potrafię. Zastanawiam się nad
jednym czy to nie jest mydlenie sobie oczu ? bo życie jest po to, by je spędzać
w taki sposób jaki podoba się nam, wnioskując: nie podoba mi się nic nie
robienie ? Nie lubię trwać w ciągłej bezczynności ? Przecież każdy lubi być leniem.
Ale lubi być leniem nie robiąc nic przez miesiąc ? Dochodzę do wniosków, że
musze zrobić coś naprawdę satysfakcjonującego, lub narobić się jak głupi, żeby
poczuć szczęście, radość z lenistwa i odpoczynku ? Jest to dziwna zależność u
mnie. Bo nie wiem czy następują takie rzeczy w środowisku którym się przewijam,
w którym trwam.